Kazimierz Pińciurek nie uczył się rzeźby, nie studiował malarstwa,
nie zgłębiał tajników architektury, nie praktykował ciesielki ani nie terminował u stolarza. Przez ćwierć wieku budował drewniany kościół. I wybudował. Własnymi
rękami. Bez fachowców, artystów, planu
i zezwolenia. Ludzie z zagubionej w Puszczy
Solskiej maleńkiej wioski Momoty powołali komitet społeczny.
Zebrali pieniądze i kupili budowniczemu fiata 126p. Małego fiata z rejestracją TBC.
Kazimierz Pińciurek tłumaczy skrót: „Tak Bóg Chciał”.
Kiedy w 1971 roku objął parafię w Momotach koło Janowa Lubelskiego
myślał, że długo tam nie zabawi. Chciał podreperować nadwątlone zdrowie, w
okolicy są lasy, stawy, czyste powietrze, spokój i cisza. Przywiózł
ze sobą kajak, ponton, narty i rower.
- Ludzie tu byli biedni i nieufni. Wokół tylko las i bagna, ziemia
jałowa, na piachu nic nie chciało się urodzić. Momoty nie miały
połączenia ze światem, nie było nawet kawałka bitej szosy - opowiada proboszcz.
Szybko zjednał sobie ludzi. Podczas niedzielnej mszy
ogłosił, że w jego kościele można za darmo wziąć ślub, bez złotówki ochrzcić dziecko albo z pominięciem koperty udać się w ostatnią drogę. I tak
jest do dziś. Parafianie dają tylko z dobrej woli, od biednych ksiądz Pińciurek nie bierze. Za nic w świecie. Proboszczowie z
sąsiednich parafii mieli mu nawet za złe, że rozpuszcza ludzi, ale się
uparł. A jak Pińciurek się uprze to nie ma takiej władzy, ani świeckiej, ani kościelnej, nie ma takiej siły, żeby księdza powstrzymać. Sprzedał kajak i kupił krowę, żeby się wyżywić.
- Ja byle co zjem. Nie mam na garnuszku kościelnego, organisty ani gospodyni. Wszystkie pieniądze mogę przeznaczyć na roboty - uśmiecha się chytrze.
* * *
Mieszkańcy Momotów wcześniej modlili się w starej, przedwojennej
kaplicy. Poprzedni proboszcz pozatykał
szpary w ścianach papierem z Trybuny Ludu, żeby nie wiało do środka. Drzwi i futryny
prawie zgniły, oprawki na żarówki zrobione były z tektury, a
reflektory podświetlające ołtarz z puszek po konserwach. Najwięcej Paprykarzy Szczecińskich, kilka Tyrolskich.
Wstyd. Jak przyjechała do kogoś rodzina z dalszych stron, to Momocianie oczami świecili. Ksiądz
Pińciurek nie miał pieniędzy na nowy kościół, nigdy przedtem nie
przeciął piłą nawet patyka. Ale uparł się. A jak Pińciurek się uprze...
Ani jedno drzewo nie upadło przez księdza. Ludzie za darmo oddali materiał ze starych stodół.
- Dlatego wystrój kościoła ma taki ładny, miodowy kolor. To znakomity
budulec. Robaki zjadły sosnowe bale tylko z wierzchu, nie ruszyły
rdzenia. Miałem materiał zabytkowy, stuletni i nie musiałem ani grosza zapłacić.
Kawałek boazerii nad chórem dorobiłem ze świeżego drewna najlepszego
gatunku, które dostałem z nadleśnictwa. Ale to już nie to samo -
brzydszy odcień, inny połysk. Teraz leśnicy z sosen ściągają żywicę i
drzewo inaczej wygląda - mówi ksiądz Pińciurek.
Ksiądz wycinał zdrowe rdzenie, a próchno wykorzystał na opał. Zebrał
materiał na zapas z kilkunastu stodół. W oborze na tyłach plebani
urządził warsztat. Po wielu miesiącach przygotowań w nocy z 9 na 10
listopada 1972 skrzyknął chłopów. Na miejscu
starej kaplicy postawili konstrukcję z bali i ściany. Stanął kościół
pod wezwaniem św. Wojciecha.
* * *
- Młodzi nie pamiętają jak się dawniej budowało. Niczego nie można było
kupić, wszystko polegało na "załatwianiu”. Drewno było tylko na
przydział. O pozwoleniu na
budowę kościoła nawet nie marzyłem. Wszystkie władze były przeciwne
budowie, nie tylko ludowa. Kościelna też. Z kurii przysłali komisję,
żeby sprawdzić czy kościół nie zawali się ludziom na głowy. Z początku
nie chcieli się zgodzić, żebym to robił ja - amator. Ale się uparłem - opowiada
proboszcz. Trzy razy spadł z rusztowania, ale ani raz się nie połamał.
Ksiądz Pińciurek nie chciał narażać ludzi z wioski. Pomocników, którzy
pomagali przy samowolnej budowie kościołów ciągano po komisariatach, wlepiano kolegia. Jedni Momocianie pomagali stawiać
konstrukcję, inni wypatrywali, czy ludowa władza nie jedzie. Kiedy na szosie pojawiał się milicyjny gazik to wszyscy chodu.
Któregoś
popołudnia przed kościół zajechała czarna wołga z Urzędu Bezpieczeństwa. Straszyli. Ksiądza Pińciurka kolegiami, a szkielet kościoła buldożerami.
- Nie starczyło im odwagi. Zbliżały się wybory do rad narodowych. Władza nie chciała podburzać ludzi - mówią mieszkańcy.
Pewnej nocy, kiedy konstrukcja trzymała się tylko na łasce Pana Boga, przyszła burza. Powaliła drzewa w okolicy, ale kościoła nie ruszyła. Ksiądz powiedział:
„Tak Bóg chciał”. I dalej harował.
Kiedy kościół stał już twardo na ziemi, wydał się ludziom trochę smutny. Przydałyby się ozdoby jakieś.
- Proste ściany z desek jak w stodole. Nie miałem na artystów - mówi ksiądz Pińciurek. - Ciąłem, toczyłem, heblowałem, rzeźbiłem. Można
się śmiać z mojej roboty, że niefachowa, ale ludziom się podoba. Najpierw zwykłym nożykiem rzeźbiłem gwiazdki i kasetony. Nieraz pokaleczyłem
sobie dłonie, ale nie zrażałem się. Trochę nieporadnie mi szło. W
łączeniach wychodziły szpary, więc je zatykałem kawałkami metalu i
wyszło nawet jak ozdoba. Kuria z Lublina przysłała komisję długobrodych artystów,
żeby ocenili moją robotę. Oni wyśmiali, powiedzieli, że prosta, naiwna,
prymitywna. A przy prezbiterium nie wypada, żeby były takie dziwolągi,
tylko coś ładniejszego. Pojechali do biskupa, a on powiedział: „Bóg
przemawia w różny sposób i przez jego prostą, naiwną sztukę będzie
przemawiał do prostych ludzi”. Robota coraz bardziej się rozwijała,
gwiazdki były coraz szlachetniejsze, rozetki robione na szlifierce
bardziej precyzyjne. Potem odważyłem się na bardziej skomplikowane
wzory i desenie. Nie chodziło mi o wielką sztukę, ale żeby mieć
miejsce do modlitwy dla ludzi.
* * *
Sklepienie w nawie jest bardziej precyzyjnie wykonane. Kasetony pod
chórem bogato zdobione, kształty bardziej harmonijne. Ksiądz podpatrywał
kwiaty w ogrodzie i odtwarzał je w drewnie. Któregoś dnia kościółek w
Momotach odwiedzili krewni z USA jednego z mieszkańców. Polonusi
zobaczyli, jak ksiądz Pińciurek mozoli się zwykłym kozikiem i obiecali
przysłać prawdziwe dłuta rzeźbiarskie. Słowa dotrzymali.
- Chciałem, żeby prawdziwy rzeźbiarz artysta zrobił „Ostatnią Wieczerzę”
i inne bardziej skomplikowane wykończenia. Zamówiłem z Warszawy
Stanisława Kulona z Akademii Sztuk Pięknych. Przyjechał, popatrzył i
powiedział, że skoro sam zrobiłem kościół, to lepiej żebym sam dokończył
robotę. Stwierdził, że najlepiej jeśli to będzie dzieło jednej ręki -
mówi ksiądz Pińciurek.
Po kilku tygodniach Stanisław Kulon napisał do księdza list: „Roboty
związane z wystrojem plastycznym idą w bardzo dobrym kierunku. Są
poważne nadzieje, iż kościółek będzie jednolity, zwarty w swoim wyrazie,
autentyczny, a swoim klimatem oryginalny. To jest jakby pomnik
księdza. Tak dalej należy robić, powoli, dokładnie, sumiennie, z całą
miłością do tego Bożego Domu...”
- Potem skusiło mnie, żeby zrobić w drewnie twarz Pana Jezusa w koronie
cierniowej. Jakoś wymęczyłem i jeszcze bardziej rozochociłem się do
tej roboty. Każda czynność była dla mnie nowa, czasem nawet 10 razy
wracałem do tego samego. Przerywałem i robiłem od nowa. Już się
nauczyłem, że nie trzeba się spieszyć. Zawsze można liczyć na pomoc z
Góry.
Największą trudność sprawiło księdzu wyrzeźbienie w głównej nawie
„Ostatniej Wieczerzy.” Sam zrobił projekt. Fotografował miejscową
kawalerkę, powiększał i odrysowywał na desce. Już w trakcie rzeźbienia
zmieniał rysy twarzy, żeby „modele” nie rozpoznawali się w postaciach
apostołów. Ale i tak niektórzy potrafili dopatrzeć się w twarzach
świętych miejscowych chłopaków.
Potem przyszła kolej na rzeźbioną Drogę Krzyżową. Każda kolejna stacja
jest bardziej precyzyjna, w ostatnich widać wyraźnie głębię
perspektywy. Wyrzeźbił także Matkę Boską Częstochowską, Matkę Boską
Janowską, sam zrobił i ozdobił ławki, konfesjonał i ambonę.
Prace w kościółku zatrzymały się na dwa lata. W tym czasie ksiądz
Pińciurek zaprojektował i wybudował murowaną kaplicę w pobliskim Ujściu.
Jeden z mieszkańców podarował ziemię. Przed rozpoczęciem prac
parafianie narzekali, że za daleko w głębokim lesie i będzie dużo roboty
przy karczowaniu.
- Znowu przyszła pomoc z Góry. - twierdzi proboszcz - Pewnej nocy
rozpętała się potężna burza, która powyrywała w tym miejscu drzewa z
korzeniami. Plac był prawie gotowy pod budowę i to przekonało
niedowiarków.
* * *
Parafianie chcieli mieć w swoim drewnianym kościółku więcej kolorów.
Ksiądz postanowił zrobić witraże. Kupił farbę olejną i pomalował szyby w
oknach pod chórem.
- Wychodziły straszne „mazaki”. Pomyślałem, że jak wszystko pomaluję
olejną, to kościół będzie paskudnie wyglądał. Prawdziwego, kolorowego
szkła nie można było dostać za żadną cenę. Ale przyszedł kiedyś do mnie
krewny jednego z parafian. Okazało się, że pracuje w hucie szkła
kolorowego w Jaśle. Trochę śmiał się z moich bohomazów, jednak obiecał,
że wystara się o kolorowe szkło. Codziennie wychodząc z zakładu,
wkładał sobie jedną szybkę za koszulę. Przez kilka miesięcy uzbierało
się tego sporo. Dostał za to ode mnie rozgrzeszenie - uśmiecha się
proboszcz.
Ksiądz Pińciurek nie wiedział, jak zabrać się za witraże. Nauczył się
rzeźbić w drewnie, więc postanowił kolorowe szybki osadzić w ramkach z
desek. W ten sposób stworzył chyba jedyne w kraju, a może i na świecie
drewniane witraże.
- Nikt tak nie robi, bo to się nie opłaci. Trudna robota, a materiał
kruchy. Ale ja tylko w drewnie coś umiałem.
* * *
Kazimierz Pińciurek ma 71 lat i głowę pełną planów i pomysłów. Chce
wybudować kaplicę na pobliskim cmentarzu. Na miejscu starej obory -
warsztatu urządza ośrodek rekreacyjny dla młodzieży. Choć nie ma jeszcze
ubikacji i umywalni, już pojawiły się pierwsze grupy wczasowiczów.
Przygotował dla nich pole namiotowe, miejsce na ogniska, boisko do piłki
nożnej i siatkówki. W świetlicy parafialnej urządza dyskoteki.
Wymyślił atrakcję dla „mieszczuchów”, tzw. słomianą kąpiel. W starej
stodole mogą do woli buszować w słomie, wszystko bezpłatnie. Urządził
także samoobsługową kawiarnię parafialną. Jest woda, czajnik, stoliki i
filiżanki.
Ksiądz Pińciurek organizuje bezpłatne kursy językowe dla młodzieży. Zna
francuski, niemiecki, hebrajski, grekę i łacinę. Nigdy nie był za
granicą.
- Młodzi ludzie jeżdżą zarobić do Niemiec, to im się przyda. Zawsze starałem się być użyteczny.
Robert SADOWSKI
ps. Tekst został napisany w 1998 roku. Ksiądz nie zrealizował większości swoich planów. Zmarł rok później. TBC.