Skrycie, każdy streetphoter marzy przemierzając dżungle miast (jak śpiewał pewien przesympatyczny narkoman i alkoholik), by w końcu stać się świadkiem wydarzenia, które uczyni go sławnym. Pulitzer.
I mnie w końcu po latach zdzierania zelów to się przytrafiło jak brzydkiej pannie dziecko. Spotkałem… sam w to nie wierzę… nosz k..ufa, Brada Pida!!!
I mnie w końcu po latach zdzierania zelów to się przytrafiło jak brzydkiej pannie dziecko. Spotkałem… sam w to nie wierzę… nosz k..ufa, Brada Pida!!!
W oka mgnieniu wydumałem formułę powitalną w języku ojczystym Brada (Haj, Brad!), ale okazało się, że Brad świetnie włada językiem Norwida i Słowackiego. Ponoć jakiś pradziad. Góral z góry Synaj, czy cóś…
Brad był wczorajszy. A nawet przedwczorajszy. Pono popstrykał się z Andżoliną i urwał się swoim dżetem na dupy do Krakowa. Stuknąwszy się pucharami z lokalną bohemą artystyczną po przebudzeniu był lżejszy o portfel.
Zapytał czy nie mam parę zeta na telefon, bo musi powiadomić swojego impresarję, że miejscowi skroili mu portmonetę.
Wyskoczyłem z trzech zeta, Bóg mi świadkiem, że więcej nie miałem. Brad z radości nie wiedział w co mnie całować.
W trakcie zamieszania strzelałem Bradowi foty ukradkiem z biodra. I nic mu nie powiedziałem. W końcu koleś ma furmanę waluty, a u mnie pieniądzorem nie śmierdzi. Sprzedam teraz Brada tabloidom za ciężki szmal.
Sorry Brad. W oczekiwaniu na Pulitzera spożyłem półlitera.
Andżolina ponoć wk…iona na maksa. Brad zapytany skąd gitara, nie potrafił udzielić sensownej odpowiedzi.